poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Święta o jakich długi czas marzyłam.

I tak jak sobie obiecywałam od lat kilku, w tym roku nie robiłam świąt . Nie pucowałam czystego i uporządkowanego mieszkania. Nie robiłam menu, listy zakupów. Nie stałam przy garnkach kilku dni.
Babeczkę piaskową mąż upiekł w piekarni. Ja w drugiej upiekłam mazurka, makowca i keksa. W ilościach symbolicznych. Wędlin kupiliśmy ( tych prawdziwie wędzonych) też symbolicznie.  Jedyne co to upiekłam pasztet i ugotowałam flaczki zamiast żurku. Żurek był w Niedzielę Palmową. Tak jakoś złożyło się.
Dzieci wysłałam do rodzin. Córka z mężem i dziewczynkami pojechała do drugich Dziadków. A syn gościł w rodzinie "synusiowej".
I co? I wcale nie było fajnie!!! Było nuuuuudno!!!
Pogoda straszna. Ja jeszcze chora . A jeszcze załatwiłam sobie ucho wkrapiając przez pomyłkę krople do inhalacji. Co to się działo!!! Trzy nocne godziny straszliwego bólu. A teraz jestem przygłuszona. mam co chciałam. A już z uchem było lepiej. A teraz nawet głupio powiedzieć lekarce na kontroli, że coś tak głupiego zrobiłam.
Muszę poważnie zastanowić się nad formą spędzania świąt . Jakichkolwiek. Już nie chcę takich tylko w towarzystwie mamusiu. Ona doprowadzi mnie do wariacji. Ale to już zupełnie inna historia.
A święta "od stołu na kanapę i odwrotnie" odpadają. Wolę takie "padnięte od roboty".
Ale dzisiaj wybraliśmy się na działeczkę. Jest smutna. Taka zahamowana. Roślinki nie chcą wychylać się bo czują zimno. Tak zamarła ta nasza działka.
Ale synoptycy zapowiadają poprawę pogody. Chciałabym aby nastąpiła jak najszybciej i trwała długo albo jeszcze dłużej. Już nie mogę doczekać się prac ogródkowych.